Szukaj

avatar

Disce, puer, historiae…

Władysław Czapliński 2004-10-17

… czyli o fatalnych skutkach ignorancji historycznej i prawnej

Uchwała Sejmu z 10 września 2004 roku ma szansę przejść do historii jako największy prawniczy bubel roku, przewyższający swoim nonsensem całą dotychczasową radosną twórczość Parlamentu. Nie zabierałem dotąd głosu w dyskusji (m.in. na łamach Rzeczypospolitej) dotyczącej problematyki reparacji wojennych, ponieważ po wielu latach działalności badawczej w tej dziedzinie doszedłem wraz z wejściem w życie układów polsko-niemieckich z lat 1990-1991 do przekonania, iż problemy prawne w stosunkach między Polską i RFN zostały ostatecznie uregulowane i zamknięte. Obserwowałem jedynie z pewnym dystansem harce polityków i (co gorsza) prawników różnego autoramentu. Piątkowa uchwała spowodowała jednak, że postanowiłem powrócić raz jeszcze – mam nadzieję, że po raz ostatni – do stosunków polsko-niemieckich, głównie dlatego, że problemy poruszane w uchwale są dokładnie te same, co 10, 20, 30, 40 i 50 lat wstecz. Również retoryka uchwały przypomina jako żywo najlepsze produkty epoki gomułkowskiej. Nie mam zamiaru komentować przyczyn i skutków politycznych tej uchwały, skoncentruję się natomiast na wybranych kwestiach prawnych. Pozostawiam na boku sprawy roszczeń osób prywatnych, tak Niemców przeciwko Polsce, jak i Polaków wobec Niemiec. Osobom prywatnym nie można przecież odbierać prawa do sądowego dochodzenia roszczeń i jakakolwiek ustawa (polska czy niemiecka), nie mówiąc o uchwale parlamentu, byłaby bezskuteczna. Zresztą, uchwała Sejmu sugeruje, że Niemcy przesiedleni po wojnie powinni kierować swoje roszczenia do władz niemieckich. Czy to oznacza, że to niemieckie sądy powinny podejmować wiążące decyzje odnośnie do mienia nieruchomego położonego w Polsce? Piramidalny absurd! Na całym świecie właściwe są w takich sytuacjach sądy i prawo miejsca położenia nieruchomości.

Przede wszystkim z niewiadomego względu uchwała skierowana jest pod zupełnie niewłaściwym adresem. Podstawę powojennej polityki mocarstw wobec Niemiec stanowi umowa poczdamska z 2 sierpnia 1945 roku. Wraz z podziałem Niemiec na strefy okupacyjne ustanowiony został (w Rozdziale IV tej umowy) zróżnicowany system dochodzenia reparacji wojennych. Generalnie reparacje państw zachodnich miały być zaspokojone ze stref amerykańskiej, brytyjskiej i francuskiej, zaś roszczenia ZSRR – z majątku w radzieckiej strefie okupacyjnej i mienia niemieckiego w Europie Wschodniej (Bułgarii, Rumunii, Finlandii, na Węgrzech i radzieckiej strefie okupacyjnej Austrii). Roszczenia Polski miały być zaspokojone z reparacji ściągniętych przez ZSRR. Umowa poczdamska nie precyzowała sposobu realizacji polskich roszczeń, należy więc uznać, iż pozostawiono to umowie pomiędzy obydwoma zainteresowanymi państwami. Do tego skomplikowanego systemu należy dodać jeszcze zobowiązanie mocarstw zachodnich do przekazania na rzecz ZSRR pewnej (niewielkiej) części demontaży urządzeń przemysłowych i świadczeń z bieżącej produkcji, w zamian za dostawy żywności i surowców, a także niezwykle istotną politycznie decyzję Sojuszniczej Rady Kontroli Niemiec, zezwalającą na konfiskaty niemieckiego mienia prywatnego za granicą (w państwach trzecich). Ustawodawstwo Rady było ewenementem historycznym, ponieważ dotąd realizacja odpowiedzialności międzynarodowej państw (w tym reparacje wojenne) następowała z mienia państwowego. W odniesieniu do Niemiec przewidziano również spłaty roszczeń reparacyjnych ze skonfiskowanego majątku osób prywatnych pochodzenia niemieckiego, mieszkających za granicami Niemiec.

Jeżeli zatem Sejm uznaje, że Polska nie otrzymała należnych jej reparacji (nie spotkałem zresztą nigdy bilansu świadczeń, które Polska otrzymała), to adresatem roszczeń powinien być ZSRR (a obecnie Rosja, jako państwo identyczne z dawnym Związkiem Radzieckim), a nie Niemcy. To Rosja powinna wypłacić Polsce odszkodowania należne od Niemiec. Nie należy tego mylić z roszczeniami reparacyjnymi wobec Rosji z tytułu napaści radzieckiej 17 września 1939 roku. Ta kwestia zresztą jest również pomijana milczeniem w polskiej praktyce politycznej.

Oczywiście wyegzekwowanie jakichkolwiek roszczeń reparacyjnych od Rosji wydaje się absolutnie niemożliwe, nie znaczy to jednak, iż nie należy o nich mówić. Wymaga to jednak solidnego przygotowania argumentacji, żebyśmy sobie sami znowu nie strzelili samobójczej bramki. Uczynił to niedawno IPN stwierdzeniem, jakoby zbrodnia katyńska była ludobójstwem. Otóż mam bardzo poważne wątpliwości co do takiej kwalifikacji owego czynu. Natomiast z całą pewnością zamordowanie 25 tysięcy polskich oficerów, policjantów i intelektualistów przez reżim stalinowski było zbrodnią wojenną. Niby podobnie, ale jednak z punktu widzenia prawa międzynarodowego coś zupełnie innego. 

Można by wysunąć argument, że Polska nie była obecna w Poczdamie, a zatem nie jest związana postanowieniami umowy pomiędzy mocarstwami. Zgodnie z prawem międzynarodowym, umowa może jednak w pewnych sytuacjach nadawać prawa i nakładać obowiązki na państwa trzecie (te ostatnie za ich zgodą). Pamiętajmy jednak, że to umowa poczdamska stanowi podstawę suwerennego władztwa Polski na dawnych terenach wschodnich Rzeszy. Jeśli zanegujemy jej znaczenie, otwieramy drogę dla np. roszczeń reparacyjnych osób narodowości niemieckiej, wysiedlonych z Polski do Niemiec właśnie na podstawie porozumień międzyalianckich, w tym umowy poczdamskiej. Musielibyśmy bowiem przyznać, że Polska nie miała prawa uchwalać ustawodawstwa pozbawiającego prawa własności pewne grupy ludności, bo takie prawo przysługuje wyłącznie suwerenowi.

Jak wiadomo, Polska zrzekła się reparacji na podstawie jednostronnej deklaracji z 1953 r. Przeciwko mocy wiążącej tej deklaracji wysuwane są różne argumenty, np. że wydał ją rząd, a nie parlament, który jej nie ratyfikował (a przecież to rząd prowadzi politykę zagraniczną i oświadczenia szefa rządu wiążą państwo na płaszczyźnie międzynarodowej), albo też że wydał ją rząd niesuwerenny (znów: Polska była suwerenna z punktu widzenia prawa międzynarodowego i nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek w roku 1953 tę suwerenność kwestionował, np. na forum ONZ; natomiast nie była państwem niezależnym). Na gruncie prawa wewnętrznego możemy proponować różne, mniej lub bardziej udane konstrukcje, ale z punktu widzenia prawa międzynarodowego ciągłość i tożsamość państwa polskiego od 1918 roku nigdy nie była kwestionowana. Poddawanie jej w wątpliwość teraz nie świadczy dobrze o świadomości prawnej polityków i o ich wiedzy międzynarodowoprawnej. Tak wiec deklaracja z 1953 r. wiąże wszystkie kolejne rządy RP. Dotyczyła ona przy tym roszczeń reparacyjnych wobec całych Niemiec, nawet jeśli była adresowana do rządu NRD. W owym czasie bowiem to NRD, według państw bloku socjalistycznego, była jedynym legitymizowanym państwem niemieckim, w odróżnieniu do RFN. Zwróćmy uwagę na jeszcze jeden aspekt sprawy. Skoro twierdzi się, że rządy polskie nie były suwerenne, to nie mogły skutecznie działać w stosunkach międzynarodowych. Spytajmy więc, na jakiej podstawie prawnej Polska rozciągnęła swą suwerenność na terytorium dawnego Wolnego Miasta Gdańska?

Czy istnieją szanse uzyskania roszczeń reparacyjnych? Wśród licznych aspektów tej kwestii poruszmy tylko dwa. Układ 2+4 , będący podstawą zjednoczenia obu państw niemieckich, nie przez przypadek nosi tytuł układu o ostatecznej regulacji w odniesieniu do Niemiec (podobnym pojęciem posługiwała się umowa poczdamska, antycypując niejako przyszłe rozwiązania pokojowe). Założeniem tej regulacji było, że zamyka ona ostatecznie skutki wojny, w tym roszczenia reparacyjne. Niemcy wypłacały później wprawdzie pewne świadczenia osobom poszkodowanym przez III Rzeszę (np. robotnikom przymusowym), ale czyniły to ex gratia (czyli z własnej woli, a nie dlatego, że były do tego zobowiązane prawnie). Warto zwrócić uwagę, że również sprawa zamknięcia roszczeń reparacyjnych jest przedmiotem nadużyć w polskiej publicystyce. Porusza się w tym kontekście np. umowę niemiecko-amerykańską z 2000 r., która jako żywo dotyczy zupełnie innej kwestii. Moglibyśmy sobie wyobrazić pewne sytuacje, w których roszczenia reparacyjne mogłyby być przedmiotem dyskusji. Np. reparacje obejmują w założeniu nie wszystkie roszczenia, ale tylko wynikające z „normalnych” działań wojennych, nie z systematycznego niszczenia miast, a taki los spotkał Warszawę. Wymaga to jednak poważnych badań naukowych i rozważnych działań politycznych, a nie hucpy przedwyborczej, rozbudzania resentymentów i nadziei osób poszkodowanych, liczących na znaczne odszkodowania zasądzane przez sądy niemieckie!