Szukaj

Wydawać by się mogło, iż doświadczenia z IV RP dały władzy, policji i służbom specjalnym wiele do myślenia, zważywszy, że reakcja społeczna na próby uczynienia z Polski państwa orwellowskiego, gdzie „Wielki Brat” wszystko wie i wszystko widzi, była zdecydowanie negatywna. Wyniki komisji śledczej ws. śmierci Barbary Blidy, jak też toczące się po dziś dzień  procedury sądowe, w ramach których zapadają wyroki potępiające bezpieczniackie metody prowokacji i bezprawnej inwigilacji, są tego najlepszym wyrazem. Niestety po raz kolejny bliskie prawdy okazuje się stwierdzenie iż „historia uczy iż historia nikogo niczego nie nauczyła”.

16 maja 2013 r. Program 1 TVP zamieścił w Wiadomościach o 19.30. materiał pod tytułem „Poszukiwany, Poszukiwana”. W lekkim tonie telewidzowie zostali poinformowani, że popularna aplikacja /gra/ na telefon komórkowy nie tylko zapewniać nam będzie rozrywkę, ale również posłuży wspieraniu policji w prowadzonych poszukiwaniach dotyczących stu kilkudziesięciu najgroźniejszych przestępców. Dzięki udostępnionym w ramach tej aplikacji wizerunkom poszukiwanych osób, obecnie 6 milionów użytkowników smartfonów, a wkrótce,  jak entuzjastycznie zauważono  nawet 13 milionów współobywateli będzie mogło włączyć się do działań prowadzonych przez organa ścigania. Jak niedwuznacznie wynika z treści audycji każdy, kto przegląda na swoim telefonie komórkowym twarze przestępców nie będzie już bezproduktywnie trwonił czasu, lecz /nawet bezwiednie/ zapamięta ich wizerunki, a gdy poszukiwanych dostrzeże w tłumie, będzie mógł zawiadomić odnośne władze, oczywiście ku pożytkowi powszechnemu. Z materiału dowiadujemy się bowiem, iż listy gończe wprawdzie są opublikowane w internecie, ale mało kto chce się z nimi zapoznawać i z policja współpracować – w konsekwencji /tej ubolewania godnej społecznej ignorancji/ tysiące poszukiwanych pozostaje na wolności.

Jak widać fantastyczne scenariusze stają się na naszych oczach rzeczywistością. To co do niedawna wydawało się hollywoodzkim  political-fiction czy literacką antyutopią, teraz śmiało puka do naszych drzwi. Wydaje się jednak, iż jako społeczeństwo, bezwiednie i z miłym uśmiechem sympatycznego prezentera w telewizyjnym tle, przekraczamy kolejne granice, których zdrowo myślący ludzie nie powinni przekraczać. Pomijam taką „drobnostkę”,  jak inspirowane przez władze publiczną wykorzystywanie cudzych wizerunków do celów komercyjnych. Nawet bowiem przestępca co do zasady korzysta z ochrony dóbr osobistych zagwarantowanej licznymi przepisami ustaw w tym rangi konstytucyjnej. I nawet fakt poszukiwania kogokolwiek na mocy listów gończych, nie uchyla sam przez się praw cywilnych poszukiwanego, a co najwyżej implikuje określone ograniczenia /urzędowe publikowanie listu gończego/. Nie może to jednak prowadzić do swoistego przenoszenia prawa do wizerunku przestępcy lub tym bardziej domniemanego przestępcy na podmiot, który jest właścicielem gry udostępnianej na telefonach komórkowych lub innych urządzeniach mobilnych.

Nawet zbożny z pozoru charakter intencji, które temu przyświecają nie usprawiedliwia dalszych następstw takiego czynu. Dobrymi chęciami, jak powiada klasyk, jest bowiem piekło wybrukowane. Sprawę można by pozornie sprowadzić do wymiaru groteskowego i obecne działania policji  – starającej się uzyskać przychylność społeczeństwa – przyrównać do wyszydzanych współcześnie inicjatyw Milicji Obywatelskiej, która w okresie PRL inspirowała powstawanie dzieł o kapitanie Żbiku. W założeniu miały one przybliżyć obywatelom trudną pracę organów, a wywołując sympatię do literackiego bohatera-milicjanta wzbudzić ciepłe uczucia dla władzy ludowej, a być może nawet pozyskać „społeczną” agenturę, czyli zastępy chętnych do mniej lub bardziej bezinteresownego donoszenia na bliźnich… jak zwykle w imię „wyższych” celów.

Nie ten aspekt jednak budzi ostateczny sprzeciw, mimo uczucia żenady, które nie powinno przecież nam towarzyszyć, gdy jako obywatele demokratycznego państwa prawa rozważamy którekolwiek z działań podejmowanych przez „naszą” władzę. Już sama myśl, iż użytkownicy gry, mogliby wedle czyichkolwiek założeń, być wykorzystywani jako społeczni konfidenci wyręczający organy ścigania w ich obowiązkach, wydaje się  nie do przyjęcia. Głębokie i trudne doświadczenia, których nie szczędziła nam historia są dostatecznym powodem dla społecznej nieufności wobec wszelkiej maści agentury i donosicielstwa. Ekscesy IV RP, obecnie w coraz większym stopniu piętnowane, dzięki odważnym i społecznie odpowiedzialnym orzeczeniom polskich sądów/które moim zdaniem jako jedyna władza prawdziwie zdały egzamin z praworządności/, stanowią swoiste memento. Jeśli jako obywatele nie chcemy dopuścić do recydywy systemu podważającego prawa obywatelskie i stawiającego służby specjalne na froncie walki ideologicznej prowadzonej przez tę lub inną partię, nie możemy się również godzić na powszechną inwigilację, powszechne podsłuchy, masową agenturę. Dlatego nie tylko z przyczyn historycznych i moralnych pomysł masowej „zabawy” w śledzenie zbiegów ściganych przez prawo za pośrednictwem społecznej siatki agentów należy uznać za szkodliwy i nieprzemyślany.

Przypisywanie policji takiego pomysłu  jeszcze niedawno byłoby uznane za element spiskowych teorii, a jednak skoro dojrzał już do nagłośnienia przez publiczne media, zyskał aktualność i staje się właśnie naszą rzeczywistością, której nie sposób zaprzeczać. Uprawnione jest zatem nie tylko pytanie o legalność takich działań obecnie, ale również możliwe nadużycia władzy stanowiące jego konsekwencje w przyszłości. Jeśli ktoś za chwile przekroczy kolejną granicę  „zabawa” w agenta może dla wielu współobywateli nie być już taka wesoła, kto bowiem zagwarantuje, że „przez pomyłkę” zamiast zwyrodniałych przestępców nie będziemy na przykład tropić w ten sposób tych nieprawomyślnych wobec władzy. To już nie IV RP, to coś więcej.

Na przestrzeni dziejów nie znam władzy, która jeśli już raz zdobyła instrumenty przemożnej i wszechobecnej kontroli nad ludźmi, sama z siebie, z takich środków zrezygnuje. Demokracja to dynamiczny mechanizm nieustannego powściągania zakusów rządzących, wzajemnego hamowania i nade wszystko jawności służącej społecznemu, a nie aparatczykowskiemu nadzorowi nad administracją i władzą publiczną. Warto zatem pamiętać że każda władza demoralizuje, ale władza absolutna demoralizuje absolutnie.